piątek, 11 marca 2011

Internet.

http://www.gmail/ – sprawdzam, czy ktoś do mnie napisał i klnę nad ofertami, które mnie nie interesują, zastanawiając się, kto i za ile sprzedał mojego maila. I ile jest wart.
http://www.jednoforum/ – patrzę, co u kogo słychać i czy urodziło się komuś dziecko.
http://www.drugieforum/ – szukam newsów, sprawdzę linki na you toube lub demoty.
http://www.naszaklasa/ – no, niestety, jakoś mam sentyment, gdyż lubię polskie zdjęcia;)
http://www.obserwowane/ blogi – podpatruję, czytam..
http://www.mój/ blog – a zajrzę, zobaczę, ile odsłon i czy ktoś coś skomentował. Aha, nikt, nic. Aha...
W zależności od planu dnia, sprawdzam również:
http://www.co/ zrobić dziś na obiad
http://www.co/ zrobić na obiad dziecku, żeby nie był to znów indyk i  ryż z warzywami.
http://www.gdzie/ się rozerwać, z dzieckiem lub wspólnie, czyli co chapnąć z dóbr stolicy i znaleźć wymówkę na wyjście z domu, inne niż do parku czy na plac zabaw.
http://www.czy/ są jakieś fajne promocje. Bo ostatnio z podziwu wyjść nie mogę studiując rachunki i konfrontując total z zawartością siatek.
www.moje konto – a tak sprawdzę, ile wydaję i czy mi się nie namnożyło mimo to. Och!
Gadam na skajpie z rodziną i przyjaciółmi rozproszonymi po Polsce i świecie.

I tak codziennie. Błogosławiony Internet. Centrum. Bijące źródło. Ognisko domowe. Bagno. Źródło wiedzy, władzy, kontakt ze światem. Początek i koniec.
Zastanawiam się, jak było, kiedy go nie było. I co by było, gdyby go zabrakło. Boję się, kiedy zacznie z niego korzystać moje dziecko.

Poniedziałek, dzień jak co dzień: śniadanie, zmywanie, „ogarnianie”, dziecka przewijanie... W  końcu dziecię zasnęło. Chwalić popołudniowe drzemki! Włączyłam komputer.
Nie działa. Ok., Don't panic. Restart. Jeden i drugi. Nie działa. Telefon do internetownii. Na infolinii nie ma informacji o problemach technicznych. Delikatna konsternacja. Rozmawiam z telefonicznym konsultantem (jesteśmy w domu) przynajmniej nie z automatem. Mój modem nie wysyła sygnału do świata albo świat nie sygnalizuje do nas. Zakłócenia w wirtualnym alfabecie Morsa. Przecież jest poniedziałek, działa mi komóra, rozmawiam z człowiekiem, jestem w Polsce, w Warszawie.... zaraz się wszystko naprawi. Uspokojona tą myślą łykam herbatę z cytryną. Dziecko śpi. Jesteśmy na światowym poziomie customer sernice. I pan konsultant, powiernik mój, mówi, że wyśle do domu technika, myślę sobie o! konkretnie.... w piątek!!??? Mówię mu, że przecież modem mój, niełączący się ze światem znajduje się w Warszawie, nie w Kiciowie czy na Syberii, drogi są przejezdne, można wcześniej. Tramwajem będzie 20 minut. Nie, nie można? Nic nie daje prośba o rozmowę z przełożonym konsultanta, który w tym momencie jest niedostępny, jak również spisanie nazwisk pana i niedostępnego kierownika. Słyszę w słuchawce, dobrze mi znane: „Naprawdę nie da się nic zrobić...”
Płacze mi dziecko. Koniec drzemki. Czas minął na przegląd www. Czas rozmowy dobiegł końca. Nie łączę się ze światem.

Nie jest źle, tylko drzemki się strasznie wydłużają. A z mężem za chwilę uzależnimy się od wieczornego picia herbaty z cytryną. Zamiast Internetu mamy nocne Polaków rozmowy. Mamy szlagiery, stare zdjęcia i filmy. Tylko bierków nam brak.




4 komentarze:

  1. podoba mi się :-)
    aha, i ja zaglądam codziennie, czekając na coś nowego nawet i częściej!

    OdpowiedzUsuń
  2. To były straszne dni.
    A i ja sprawdzam, nawet w czasie pracy czy wena przychodzi do Ciebie w trakcie dnia.
    Choć zwykle odczytuję, gdy jest ciepły jak mufina.

    OdpowiedzUsuń
  3. okrutnie mi brakowało Twojego opisywania rzeczywistości. Dzięki Bogu za internet;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Kate, a Ty wiesz, że odkryto niedawno, że herbata z cytryną jest niezdrowa ze względu na wydzielający się z tego połączenia związek aluminium? trzeba się przestawić na herbatkę z sokiem malinowym... ;-)

    OdpowiedzUsuń