niedziela, 20 marca 2011

Eschatologiczne imponderabilia.

Jest jedna jedyna rzecz, która jest pewna. W przeciwieństwie do wielu nie możesz tego zaplanować ani przewidzieć. Pewna jest śmierć, niepewna jest jej godzina.
Nie myślimy o niej za dużo, prawda? Dopóki jesteśmy młodzi i zdrowi nie uwzględniamy jej, nie bierzemy pod uwagę w naszych życiowych planach.
Bardziej zdarza mi się myśleć o swoim pogrzebie niż o samej śmierci. Ostatnie doświadczenie. Ostatnie tchnienie i ostatnia myśl. Nie ma co się rozpisywać o czymś, o czym nie ma się pojęcia. I tego pojęcia nigdy się nie wyrazi.

Podziwiam nasze rytuały pogrzebowe, naszą kulturową, narodową śmiałość w obcowaniu ze zmarłymi ciałami. Stawianie ciał w domach, na stole, na którym kilka dni wcześniej rodzina jadła swój posiłek, być może niczego się nie spodziewając. Robienie sobie zdjęć ze zmarłym przy trumnie. Czytałam kiedyś o tym, że istnieje nawet fotografia funeralna zmarłych noworodków. Pierwsze i ostatnie zdjęcia. Rodzice całujący małe, zimne ciałko, tulący ze łzami.
Od dłuższego czasu chcę, aby po śmierci moi bliscy spalili moje ciało, nie chciałam trumny, ostatnich portretów z fleszem, kawałka ziemi, marmuru, kwiatów i świeczek. Myślałam sobie, że nie będą mi potrzebne...już nic nie będzie potrzebne. Pieniądze w błoto. Rodzinna licytacja, kto kupił większy wianek i jaki ma pomnik. W popiół się obrócisz.... tak jest, tak ma być, tak myślałam.
Naszego zmarłego ciała potrzebują nasi bliscy. Potrzebują dotyku zimnej dłoni, ciężkiego zapachu kwiatów, nadających powagę i tych strasznie smutnych pogrzebowych pieśni.
Zrozumiałam to, będąc ostatnio na pięknym pogrzebie. Tak, pięknym. Sprawiło mi radość, ze mogłam dotknąć zimnej dłoni Zmarłego, którego dawno nie widziałam. Nie bałam się, nie wstydziłam. Patrzyłam na jego twarz i widziałam jego żywy uśmiech, kiedy siedział przy stole, ćmił papierosa i pił czarną herbatę, komentując krajową politykę. Nie widziałam nieruchomej twarzy, zamkniętych oczu i ciała, które doznało nieludzkiego wręcz bólu i cierpienia. Nie był mi nadzwyczaj  bliski, ale cieszyłam się, że mogę Go pożegnać. Rodzina zapewne była szczęśliwa, że mogła płakać patrząc na jego twarz, że może przywdziać czarne ubrania i głośno płakać, nie wstydząc się. Że wykupiła mszę i będzie się na niej oficjalnie modlić.
Żałoba jest potrzebna i jest piękna. To samolubne spalić swe ciało i pofrunąć z wiatrem. Nie po to się tutaj było, żeby tak sobie odejść bez pożegnania.




3 komentarze:

  1. piękny wpis!

    OdpowiedzUsuń
  2. na początku pomyślałam sobie, że eschatologiczne przemyślenia nawiązują do Wielkiego Postu... "prochem jesteś i ...", ale Ty, Kate, potrafisz zaskoczyć czytelnika... pisz częściej!

    OdpowiedzUsuń
  3. ja też się chciałam spalić, ale to co piszesz ma wielki sens

    OdpowiedzUsuń