wtorek, 8 lutego 2011

Pomyślunek.

Po północy, cicho i ciemno, pali się tylko lampka, przez uchylone okno wpada rześkie powietrze. Czasem przejedzie samochód, ale coraz rzadziej. W mieszkaniu, w oddali, słychać miarowe oddechy śpiących. Znacie to? Kiedyś takie chwile były moją codziennością, celebrowaną rutyną, rytmem doby. Myślało się wtedy, czytało, piło kawę, paliło się, wiersze się bazgrało. Od dobrych dwóch lat nie miałam takiej chwili. Nie słychać popiskiwania mego dziecka (które kocham, bo on tak śpiewa), nie ma męża, pies śpi... i inne zwierzęta. Aż nie wiadomo, co ze sobą zrobić, gdzie myśli podziać. O, teraz na przykład nic nie słychać, tylko pracujący komputer i stukot klawiatury.
Pantha rei... czas biegnie nieubłaganie. I wciąż nas zaskakuje. Człowiek myśli, ze nie wrócą piękne dni, momenty, ale przychodzą inne, równie piękne,  które „za chwilę” będziemy wspominać z rozrzewnieniem i będzie nam ich brakowało. Gaworzenia dziecka, szczekania psa, odgłosów tego miasta, które czasem przeklinam. Wiem, że będzie. Rodzą się dzieci, umierają ludzie, dni pędzą jak szalone. Rzekomo powtarzalne – poranne gniecenie się z Wielkim Bru, uśmiechnięta staruszka na spacerze z Mordzią, kupowanie warzyw na bazarze, kąpiel, sen... Zmienia się moja twarz i ciało. Nie jest źle, jakby się mogło wydawać.
Znów pomiędzy, jakby w rozkroku, między tamtym, a tym. Ze świadomością, że przyjdzie jakieś nowe. Z wyczekiwaniem pełnym zdumienia i radochy, że się nie wie, co.

3 komentarze:

  1. Chciałem przesłać uśmiech w pierwszym wpisie, ale pewnie nie zostałby już teraz przez Autorkę bloga zauważony i przeczytany. To posyłam w ostatnim.

    Miłego pisania.

    OdpowiedzUsuń
  2. Uśmiech? Czy w pierwszym czy w ostatnim zauważony byłby z pewnością. Dziękuję i się odwzajemniam. Również zycząc weny.

    OdpowiedzUsuń