Nigdy go nie poznałam. O cudownych wydarzeniach w jego życiu słyszałam nie raz. Ostatnio ojciec znów przypomniał te historie. Lubię ich słuchać i wyobrażać sobie tę postać, choć znam tylko jedno zdjęcie dziadka, już w podeszłym wieku. Siedzi za stołem weselnym swojej córki, mojej ciotki, w koło gwar, a on patrzy w obiektyw i się uśmiecha.
Pierwszy cud miał miejsce, kiedy dziadek był młodym chłopcem. Był w Częstochowie „po nauki”, skończyły mu się pieniądze, a ze względów politycznych, nie mógł opuścić miasta. Szedł ulicą w stronę kościoła św. Barbary, zrezygnowany, z rękoma założonymi do tyłu, pochyloną głową, wzrokiem wbitym w ziemię. Szedł i tak głośno mówił do siebie: „Nigdy nie ukradłem niczego i nie zamierzam, choć jestem głodny. Do domu nie mogę wrócić. Gdybym znalazł teraz pieniądze nie rozglądałbym się za ich właścicielem, ewentualnie, poprosiłbym o adres i odesłałbym mu później.” Idzie tak ulicą i widzi gazetę, zwiniętą w rulon, dostrzega tytuł artykułu z pierwszej strony „Nadzwyczajny wypadek” – „skoro tak, to zobaczę, co to” – myśli dziadek Jan i podnosi gazetę. Rozwija ją i widzi pieniądze. Uśmiecha się, rozgląda się w koło, ale ulica jest pusta. Chowa pieniądze do kieszeni (a wystarczyło ich na dwa tygodnie pobytu w mieście, na stancję i jedzenie). „To mi nadzwyczajny wypadek” – myśli sobie – i idzie do kościoła św. Barbary, podziękować za cud.
Dwie kolejne historie miały miejsce podczas II wojny światowej. Dziadek mówił trochę po niemiecku, dlatego miał kopać okopów. Szedł z Niemcem i wypytywał o jego rodzinę. Okazało się, że został wciągnięty do armii siłą, zostawił żonę i małe dzieci na Śląsku. Dziadek poprosił go, by go puścił, ze względu na dzieci, które też zostawił w domu. Niemiec trochę się łamał, mówił, ze nie może tego zrobić, bo zostanie podciągnięty do odpowiedzialności. Kilkaset metrów przed okopami Niemiec oddał trzy strzały w powietrze i kazał dziadkowi uciekać. Szczęśliwie wrócił do domu.
Szczęśliwego powrotu dotyczy również drugi cud. Rodzice mojego ojca, wraz z nim, byli na liście do wywózki. Dziadek dowiedział się o tym i nocą zabrał żonę i dzieci. Uciekając odwrócił się, spojrzał się na dom i gospodarstwo i oddał je w opiekę Matki Bożej. Kiedy wrócili, zastali wieś doszczętnie spaloną, oprócz ich domu...
Szkoda, ze nie poznałam dziadka Jana. Ojciec mówi, że nie słyszał z jego ust przekleństwa. Nie pił i nie palił. Podobno był ostoją spokoju, sprawiedliwości i niezłomnej wiary, także w cuda. Może dlatego ich doświadczał?
Od kiedy znów usłyszałam te historie, od kiedy jestem matką, zastanawiam się, co będzie opowiadał o nas nasz syn swoim dzieciom?
mój na pewno będzie mógł opowiadać o cudzie...
OdpowiedzUsuńlubie słuchać takich historii, nie tylko z ust rodziny...