poniedziałek, 13 grudnia 2010

Krótka historia Wielkiego Bru.

Urodził się w Walentynki, na przekór rodzicom, którzy nienawidzą amerykańskiej kiczowatości tego święta; przez cesarskie cięcie, mimo, że matka bardzo chciała siłami natury. Ledwie co narodzony kontestator. Był ciepły i pachnący.
Płakał przez pierwsze 3 miesiące, rodzice już nigdy się nie dowiedzą się, dlaczego. Na to pytanie nie odpowiedzieli lekarze ani książki. Pozostaną domysły, może przez cesarkę, może zabrakło kontraktu „skóra do skóry” i pierwszego karmienia piersią?
Potrzebował ciasnej bliskości, najchętniej żył by wciąż przyklejony do matki. Czasem nie było jak zjeść śniadania. Był noszony w chustach. Okutany,  blisko serca był spokojny. I widział to samo, co matka. Kiedy płakał, kwestionował uroki macierzyństwa. Ćwiczył cierpliwość rodziców, tylko przez 3 miesiące.
Od tamtej pory budzi się uśmiechnięty. Gejzer energii.  Matka więc, wbrew wcześniejszym wyobrażeniom, nie ma ochoty wracać do pracy, w ogóle się jej nie nudzi.
Pobudka ósma rano (czasem dziewiąta). Cyckanie. Nocnik. Pielucha. Śniadanie. Zabawa. Cyckanie. Nocnik. Może pielucha. Obiad. Drzemka. Nocnik. Pielucha. Cyckanie. Pranie- Sprzątnie – Prasowanie (nie zawsze w tej kolejności i nie zawsze razem)  Nocnik. Zabawa. Spacer. Zakupy. Cyckanie. Podwieczorek. Zabawy. Nocnik. Pielucha. Kąpiel. Kolacja. Spanie. Pielucha. Cyckanie. Pielucha. Cyckanie. Pielucha. Cyckanie.
Pobudka.... o ósmej rano, czasem dziewiąta ...

W ogóle się nie nudzi. Nikomu. Jemu zwłaszcza. Wstaje uśmiechnięty, bo nie zna rutyny, nie ma oczekiwań co do dnia, ani planu. Nie zna złości, zazdrości, żalu. Każdy dzień, mimo powtarzalnych momentów jest przygodą. Narodzony 14 lutego jest czystą radością. Wstawanie w oparciu o krzesło jest pasjonujące, umiejętnność składania rąki ciekawa. Dotykanie psa jest miłe, zasypianie w ramionach matki i ssanie jej piersi daje błogość. Podobno niemowlę, które płaczem woła matkę, aby wzięła je na ręce, przytuliła, nakarmiła (mimo, iż wg naszego czasu trwać to może zaledwie kilka minut) to oczekiwanie na nią, odczuwa jak wieczność. Czas mu się dłuży, bo nie  zna pojęcia czasu, ani nadziei. Kiedy matka weźmie je na ręce, nie pamięta już swojej tęsknoty. Rozpływa się w błogostanie, tak jak wiecznością było czekanie.

Wielki Bru, bo tak się nazywa urodzony w lutym, ma włosy pachnące lipą i oliwkową skórę. Śpi z matką, lubi czuć jej skórę. Blisko. Nad ranem oprócz piersi, wpija się czasem w jej brzuch. Pępek go śmieszy i marszcząc noc śmieje się, grając na nim jak na bębenku. Nie sądzę, aby chciał tam wrócić. Matka coraz częściej myśli, że narodził się, aby być w każdej chwili. Po prostu. Bez zastanawiania się, jaką pełni rolę w jej życiu i czy będzie artystą.

Jego historia jest krótka, bo dopiero się zaczyna...


6 komentarzy:

  1. Piękne!
    No i ta rutyna...Rozbroiła mnie. :-)
    Buziaki dla Bru.

    OdpowiedzUsuń
  2. wzruszające... Kate, wzięło mnie...
    choć wzruszam się z dużą częstotliwością, to czuję różnicę w odbiorze tekstu o urokach macierzyństwa, który wyszedł spod pióra Kogoś Bliskiego Mentalnie...

    OdpowiedzUsuń
  3. napisane pięknie, pisz więcej, będę tu zaglądać systematycznie :)

    pikolinka :)

    OdpowiedzUsuń
  4. kejt, przecudnie (tak, wiem, nie ma takiego słowa...) napisane. Miałam łzy w oczach, bo czuję dokładnie tak samo, każdego dnia. Czasami tylko o tym zapominam. Dziękuję, że mi przypomniałaś :*

    eloe

    OdpowiedzUsuń
  5. Kasiu masz talent kobito, świetnie to napisałaś :)
    będę tu często zaglądać, chciałabym też umieć tak pisać by Adaś miał pamiątkę, tym bardziej takie (heh monotonia mnie rozwaliła :P).... ale niestety mój polski to.... tragedia

    super czekam na następne wpisy!

    OdpowiedzUsuń
  6. Wielki Bru:) Mały Fran. Cudowna rutyna. Niesamowite jak macierzyństwo ubogaca- mimo tej powtarzalności zdarzeń...

    OdpowiedzUsuń