czwartek, 16 grudnia 2010

Kiziu-miziu.

Wielki Bru przychorował i nawiedziła go dziś pani pediatra. Kobieta łudząco podobna do Edyty Gepert – rozwalająca się trwała, mocny głos (zdradzający nikotynistkę), chuda i wysokawa. Potraktowała go jak człowieka dorosłego, nie jak niemowlaka. Zaskoczyła go.  Posadziła obok siebie, przedstawiła się (jako ciocia), dała do ręki komórę, wiszącą na jej szyi, pokazała co to stetoskop, dotykała nim dłoni Wielkiego Bru („kiziu-miziu”), pozwoliła go dotknąć, wytłumaczyła mu, że będzie go teraz badać. Wielki Bru siedział poważnie i obserwował pediatrę a la Gepert (nazwała go wtedy inteligentnie patrzącym). Kulturalnie pozwolił zbadać oskrzela i płuca, nie tulił się do matki jak pierwsza lepsza wystraszona dzidzia, utrzymując przy tym kontakt wzrokowy i zaciskając komórę w ręce ( a jakze!). Pozwolił sobie włożyć metalową łyżkę do gardła. Bacznie przypatrywał się tańczącemu na receptach długopisowi i już miał ochotę go schwycić, ale się opanował. Obserwował i słuchał wskazań ciotki lekarki.

Na koniec zlazł z kanapy i polizał jej buta.

1 komentarz: